Femme fatale
Wiersze polskie, rosyjskie, francuskie, niemieckie
Autor:
Irena Słomińska
ISBN 83-89685-43-4
format: 12,7 x 20,3 cm
stron 232
wydanie 1
przeklad: Eugenia Siemaszkiewicz, Ewa Fiszer, Hanna Igalson Tygielska, Stanisław Suszczyński
oprawa: twarda
data wydania wrzesień 2005
Irena Słomińska była kobietą piękną, o niezwykle bujnym temperamencie. Nic więc dziwnego, że nieustannie wpadała w jakieś tarapaty, a przedziwne losy dwudziestego stulecia dodatkowo nie sprzyjały trwałości czegokolwiek. Całe życie miała pasję literacką, poetycką, a ponieważ była poliglotką, wypowiadała się w różnych językach. W rezultacie podobne motywy powracają w różnej szacie językowej, i dlaczego właściwie miałoby być inaczej? Nic innego poza uczuciami tak naprawdę jej nie interesowało. (...) Bez miłości żyć nie potrafi, bez pisania o niej także. Natomiast ani jedno, ani drugie szczęścia jej nie przynosi, poezja co najwyżej pociesza. A kiedy przychodzą surowe czasy socjalizmu, a równocześnie przemija młodość, milknie...
Średnia ocena czytelników: |
|
Wstęp
(...) Pejzaże Zakaukazia i południowej Rosji musiały kształtować jej wrażliwość w latach, w których młody człowiek jest najbardziej wrażliwy na tego rodzaju bodźce. Ale w poezji Słomińskiej mało jest takich motywów. Nie znaczy to, że nie ma ich wcale – spotkamy, bardzo zresztą skonwencjonalizowane, opisy rzek, jezior, ogrodów albo odmieniających się pór roku. Na ogół nie są celem same przez się, lecz alegoriami uczuć, czy też pretekstem do pisania o nich. Słomińska jest wyjątkowo monotematyczna, jej świat jest prawie wyłącznie grą, która nazywa się miłością. Ciekawe, że ona sama wydaje się nie zdawać sobie z tego sprawy, z reguły łudzi się, że akurat w tej chwili ma do czynienia z sytuacją ostateczną, że to wcale nie gra, ale siódme niebo albo piekielna otchłań. Ale czy kiedykolwiek, którakolwiek femme fatale, w bardzo szerokim rozumieniu tego określenia, zdawała sobie sprawę z tego, kim jest naprawdę? Może Pawlikowska; Słomińska chyba bardzo rzadko, prawie zawsze jest śmiertelnie serio, brak jej tego specyficznego przymrużenia oka. Albo kocha, albo gardzi, ale zawsze z prawdziwą furią i na najwyższej nucie.
Na razie czekała ją pierwsza, choć nie ostatnia „droga przez mękę” z powodów całkiem nie osobistych. Świat jej dzieciństwa przypominał chyba atmosferę pierwszych rozdziałów powieści Aleksego Tołstoja, pod takim właśnie, nomen omen, tytułem. Świat ten kruszył się już w latach wojny. Nazwanej później pierwszą światową. A prawie całkowitą katastrofę przyniósł rok 1917, rok Rewolucji Październikowej. Prawie, bo przecież rewolucja zaczęła się na północy – przyszły pierwszy mąż Ireny, Konstanty Słomiński, syn carskiego pułkownika, starszy od niej o cztery lata, także kształcił się w petersburskiej szkole kadetów, bronił Pałacu Zimowego, jako jeden z pięciu ocalał i trafił do armii Denikina, w której walczył aż do jego ostatecznej klęski. Otóż front przesuwał się na południe i biorąc pod uwagę ogrom Rosji, trochę czasu to trwało.
Gimnazjum jekatierinosławskie razem z internatem przenosiło się, czy może lepiej rzec po prostu uciekało, do Bierdziańska, Rostowa i Nowoczerkaska, aż wreszcie w obliczu definitywnej katastrofy „białych” rodzina Januszewiczów oparła się aż w Konstantynopolu, po sławnej ze swojego koszmaru ewakuacji morskiej 1920 roku. Oznaczało to także całkowitą degrengoladę finansową rodziny. Kontrast musiał być wstrząsający, panienka z dobrego domu, wychowana w luksusie, musiała zostać kelnerką w tureckiej kawiarni. Niestety, nie była to ostatnia taka katastrofa w jej życiu. Na razie także droga do jakiejś stabilizacji była jeszcze daleka – wiodła przez Czechosłowację, gdzie Irena zrobiła maturę i studiowała przez parę lat filozofię. Pierwsze zachowane wiersze pochodzą właśnie z tego czasu. Wiersze, naturalnie, rosyjskie. Emigracja rosyjska w Czechach była zresztą w tym czasie bardzo silna.
Ciekawe, że w tych pierwszych zachowanych wierszach wcale obficie ujawniają się motywy demoniczne, śmiertelnego tańca, snów Szatana – i za żonę mnie swą, ten co zwie się szatanem, weźmie. Jego wiedźmą mu wkrótce zostanę. Nie darmo później została Słomińska tłumaczką lermontowowskiego „Demona”... A sarkazm nie będzie jej obcy także później i już w różnojęzycznej twórczości. Wiersze naturalnie musiała pisać od dziecka, bo to się właściwie wszystkim zdarza. Słomińska podobno miała wtedy lat osiem. I być może równie wcześnie powstawały utwory w innych językach obcych – ale tyko w rosyjskich czuć swobodę i charakterystyczny nerw. Związek autora z językiem jest zresztą sprawą niepojętą i tajemniczą – Conrad musiał pisać tylko po angielsku, Jan Potocki po francusku, a Sarbiewski po łacinie – choć przecież dobrze znali i inne języki. Conrad na przykład zdecydowanie lepiej władał polskim i francuskim niż angielskim, a jednak... Słomińska chyba całe życie postępowała odwrotnie, chociaż jej serdeczny związek z rosyjskim był oczywisty i właściwie zawsze podtrzymywany.
Czym była dla niej twórczość? Miała chyba do własnego pisania stosunek ambiwalentny, tak jak do kolejnych mężczyzn. Niekiedy wręcz uroczysty, a innym razem lekceważący. Nawet nie dbała o publikację, obdarowując rolą edytora swojego najmłodszego syna – Pawła. Czy miał to być dar, czy coś zupełnie odwrotnego?
Po najprawdopodobniej bujnej, jak wynika z poezji, wczesnej młodości, ustatkowała się pozornie, wychodząc za mąż za Konstantego Słomińskiego, spokrewnionego blisko z Grohmanami i Scheiblerami. Małżeństwo ma świetne widoki i pozory trwałości. Razem studiują ekonomię, prowadzą dostatni żywot wśród elity finansowej i kulturalnej, dorabiają się trzech synów, Aleksandra, Konstantego i Pawła. Ten ostatni przychodzi na świat w 1932. W 1933 ukazuje się jej pierwsze dziecko literackie – tom „Poezje”, z podtytułem „myśli nastroje pocałunki”, co zdaje się świadczyć o znajomości Pawlikowskiej. W 1936, już w renomowanym wydawnictwie Hoesicka ukazał się przekład „Demona” Lermontowa, a w 1938 kolejny tom „Chwile”.
W tym samym roku przychodzi osobista katastrofa. W skrupulatnie zawoalowanej atmosferze skandalu Konstanty odchodzi, zabierając ze sobą synów. Irena, która wszakże nawet pierwszy tom swoich wierszy podpisała „Irina”, wiąże się teraz małżeństwem, niekoniecznie z własnej woli, z dziennikarzem Tadeuszem Kuchinką i wobec osłabnięcia związków z klanem Grohmanów podejmuje pracę w firmie spedycyjnej Hartwiga. Zresztą już za rok wszystko to razem traci znaczenie, wobec wybuchu drugiej wojny światowej. Chłopcy wrócą do matki, a jej pierwszy mąż zginie, nawet nie wiadomo gdzie i kiedy, zapewne gdzieś między Warszawą a Łodzią, najpewniej na samym początku wojny. Ona sama wraz z dziećmi miota się wedle praw tamtego szalonego września 1939, kiedy najpierw uciekało się przed hitlerowcami na wschód, aby niezwłocznie ruszyć z powrotem na zachód z lęku przed sowietami. Był to w istocie rzeczy wybór między diabłem i szatanem.(...)
Klienci którzy kupowali ten produkt kupili rownież:
« powrót do spisu